Happy Valentine’s Day

15 lutego 2013

Jechało się dobrze. Minęliśmy Tangassoko i zostało jakieś 10 km drogi do Po, skąd autobusem mieliśmy jechać do stolicy, po czym prosto na lotnisko wsiąść w samolot powrotny.

Coś jednak zaczęło się zmieniać. Kolejni zaczepiani przez nas przechodnie zamiast tłumaczyć po francusku którędy do Po zapytali Do you speak english? a 'Bon jour’ stopniowo zostało zastępowane przez 'Good morning’. Czyżby na południu uczyli się angielskiego, nie francuskiego? – myśleliśmy. Dojechaliśmy do kolejnej wioski i tam też wskazali nam drogę do Po, mijane domy były jednak inne, budowane z cegieł, duże i otynkowane. Coś było wyraźnie nie tak. Żeby już dłużej nie trzymać nas w niepewności, Ghana pokazała nam znaki w języku angielskim, a że to jeszcze nie wystarczyło, żeby nas przekonać, pokazała plakat informujący o wyborach prezydenckich. Wyborach na prezydenta Ghany rzecz jasna.
No pięknie, trzeba się zatrzymać i z kimś pogadać. Trafiło na poważnie wyglądającego pana, w koszuli i okularach.
Zgubiliśmy się.
– Acha.
– Czy to jest Ghana?
– Achaaa…. Uuuu… Tak, to jest Ghana.
Przyjechaliśmy wiec do Ghany, nielegalnie, bez wizy, przez przypadek. A od Tangassoko odjechaliśmy ponoć 40km.
Peter, bo tak miał na imię pan w koszuli, bez chwili wahania postanowił nam pomóc.
Pojechał z nami na stację paliw, gdzie okazało się że unia walutowa tu nie sięga i nie mamy pieniędzy, a także to że mamy przebitą oponę. Wysłał więc kogoś na granicę, żeby wymienił nasze pieniądze i posłał po kogoś, kto nam załata dziurę. Siedzieliśmy razem przy drodze pod drzewem przy naszym moto, którego jedno koło pojechało do naprawy.
Cały ten czas Peter kombinował, jak by tu nas najlepiej poprowadzić z powrotem bezpiecznie do Burkina, tak byśmy przy tym jeszcze zdążyli na ostatni autobus do Ouaga.

Ostatecznie zorganizował chłopaka, który na jego motorze przeszmugluje nas przez granicę.
Wymieniliśmy uściski i podziękowania, a mijana tuż przed zjazdem w polną dróżkę grupa dziewcząt życzyła nam Happy Valentine’s Day.


Jadąc dalej po ścieżkach, po których chodziły chyba tylko krowy i przejeżdżając przez dwa duże rowy znaleźliśmy się z powrotem w Burkinie.

Polecane wpisy

1 komentarz

ikaben 27 maja 2013 at 15:35

Ale przygoda!!! ;-) Fajne wspomnienia będziecie mieć;-)

Odpowiedz

Dodaj komentarz