Maskonury we mgle

2 sierpnia 2013

Kiedy Edda poleciła nam geotermalny basen Seljavallalaug nie wiedziała jeszcze, że znalazł się on wśród dziesiątki najlepszych basenów na świecie według najnowszego rankingu Guardiana. Basen, pomimo że ukryty w niesamowitej górskiej dolinie, położony jest jedynie parę kilometrów od głównej drogi. Powstał w 1923 roku co czyni go najstarszym geotermalnym basenem na Islandii. Basen wraz z prostą infrastrukturą (przebieralnie czy drabinki) zachowały się do dziś w niemal niezmienionej formie.

Ten dzień był jednym z tych, które wspominamy najmilej. Już od samego rana jechało nam się rewelacyjnie, pogoda była idealna, a droga piękna. Niemal cały czas towarzyszył nam wulkan Hekla, najwyższy i najbardziej aktywny wulkan na Islandii oraz lodowiec Eyjafjallajökull i wulkan o tej samej nazwie, który wybuchając w 2010 przykrył pyłem łąki i pola Islandii oraz uniemożliwił ruch lotniczy nad większą częścią Europy. Mieszkańcy jednej z farm, która została zasypana popiołem utworzyli muzeum słynnego wybuchu. Choć zdjęcia w nim zgromadzone i wyświetlany film budzą fascynację i przerażenie, prawdziwym hitem wśród turystów było znajdujące się tuż obok pole… rzepaku! Niemal każdy z odwiedzających (szczególnie Azjaci) musiał mieć zrobione zdjęcie z mocą żółtych kwiatów.

Po przystanku na kąpiel w ciepłych wodach Seljavallalaung, zatrzymaliśmy się przy Skógafoss, największym wodospadzie południowej Islandii. Ogrom spadającej wody robił wielkie wrażenie, a powstające w kilku miejscach tęcze dodawały mu baśniowego uroku. Wodospad można podziwiać także z góry, po wdrapaniu się na wysokie schody. Z tej perspektywy widać jak w pewnym momencie rzeka urywa się i, tworząc chmury piany i pary, z hukiem spada kilkadziesiąt metrów w dół.Rozbiliśmy obóz w wysokiej trawie tuż przy zjeździe na Dyrhólaey. Towarzyszyły nam miliony bezskorupkowych ślimaków i stado koni przybiegających z tętentem do nas przez całą noc i wyciągających ciekawsko łby ponad płotem.

Obudziliśmy się w gęstej, przejmującej mgle. Z czasem zaczęło się przecierać, a przesuwające się po mokradłach i zatrzymywane przez skały chmury dodały temu, i tak niezwykłemu, krajobrazowi magicznego nastroju. Przez pogodę niestety nie udało nam się zobaczyć słynnego skalnego łuku Dyrhólaey, ale na prawdę ważne dla nas w tym miejscu były maskonury. Te urocze, niewielkie ptaki licznie obsiadające klify z zaciekawieniem przyglądały się tłumowi turystów, którzy walczyli ze sobą o jak najlepsze miejsce do fotografowania. Gdy to im się chwilowo znudziło, odlatywały by po chwili wrócić, z gracją wylądować na wąskich występach i wrócić do poprzedniego zajęcia.

Mgła i chmury nie opuszczały nas do końca dnia i długo się wahaliśmy, czy jechać dalej, czy zostać w Vik. Pod wieczór zdecydowaliśmy się wyjechać, ale po paru kilometrach, tuż po tym jak życzyliśmy autostopowiczowi szerokiej drogi, z wielkim hukiem pękła nam dętka rozrywając oponę.
Po nieoczekiwanych trudnościach z naprawieniem koła rozbiliśmy obóz, a potem słuchaliśmy strachliwego beczenia dobiegającego zza namiotu.





Dzień 4 – Seljalandsfoss -> zjazd na Dyrhólaey – 61,3km (śr. prędkość 16km/h, czas jazdy: 3:50)
Dzień 5 – zjazd na Dyrhólaey -> 10km za Vik – 37,5km (śr. prędkość 13,5km/h, czas jazdy: 2:46)
Aby trafić do basenu Seljavallalaug trzeba skręcić z jedynki na drogę 242 i kontynuować nieasfaltową 2311. Samochód trzeba, a rower najlepiej zostawić na parkingu, z którego jest kilkanaście minut piechotą do basenu. Choć woda w basenie jest zupełnie zielona i wydaje się żyć, nic przykrego nas po kąpieli nie spotkało.
Przed Vik droga, dość stromo, prowadzi pod górę.
Przy Skógafoss jest camping, nie najlepszy może, ale bardzo blisko wodospadu. Prysznice płatne, teoretycznie toalety też. Stoi tam też budka z pysznymi hot-dogami. W miejscowości są też hotele i restauracje.
Jedyny supermarket na tym odcinku był w Vik. Tam też jest camping (prysznice w cenie, miejsce do gotowania na własnych palnikach, płatne wifi) i prywatna informacja turystyczna (trochę dalej tą drogą, którą się jedzie do supermarketu).
15km za Vik tuż przed odbudowanym po powodzi, która zmyła wszystko, mostem jest parking – dobre miejsce na obóz!

Polecane wpisy

9 komentarzy

Kasia i Marcin Paczek 8 października 2013 at 07:10

Boskie! Uwielbiam Islandię, mieliśmy jechać tam 3 lata temu, ale w końcu nie wypaliło i wyjechaliśmy do Indii. Może i dobrze się stało, bo teraz dojrzeliśmy do tego, by jechać rowerami, co będzie na pewno dużo dużo ciekawsze! Jak zaczniemy się tam wybierać, to obowiązkowo spotkanie z ekspertami w temacie :)

Odpowiedz
Polskie szlaki 12 października 2013 at 10:19

Piękne miejsca, piękne widoki. Piękne połączenie wody i gór

Odpowiedz
Karo 12 października 2013 at 18:15

Niesamowite zdjęcia. Też chciałabym takie robić. A Islandia wydaje się taka tajemnicza i ekscytująca :))

Odpowiedz
niesmigielska 15 października 2013 at 10:21

oj jak dobrze poznaję ten basen! ;d nie miałam pojęcie że jest w jakimkolwiek zestawieniu, i to jeszcze w czołówce. teraz żałuję że się tam nie wykąpałam ;)
teraz mi się bardzo miło ogląda Waszą relację, zapuszczam się dalej w archiwum!

Odpowiedz
Gosia 18 października 2013 at 05:50

Od powrotu z (krótkiej) wizyty na Islandii cały czas się odgrażam, że wrócę tam z rowerem!

Genialne to zdjęcie z drogą znikającą w mleku.

Odpowiedz
TOPdycha 23 października 2013 at 13:53

Świetny basenik, woda tylko troszkę przybrudnawa. Ale i tak warto byłoby się tam przekąpac

Odpowiedz
anna m. 24 listopada 2013 at 20:48

piękne puffiny,
piękne wszystko

Odpowiedz
shruikan 23 listopada 2015 at 23:34

Witam, jako że jestem na etapie planowania wyjazdu (w końcu trzeba coś robić w zimowe wieczory) chciałem się dowiedzieć jak wygląda sprawa zostawiania roweru w różnych miejscach Islandii. Czy jakoś zabezpieczaliście sakwy czy ciągnęliście ze sobą czy nie ma z tym problemu (początkujący sakwiarz z tej strony)?

Odpowiedz
lbt 25 listopada 2015 at 09:29

Hej!
Islandia jest bardzo bezpieczna, tylko w Reykjaviku polecono nam schować rower.
Jako, że zgubiliśmy zapięcie, to rower z sakwami zostawialiśmy po prostu ot tak i nigdy nic nam nie zginęło. Ze sobą braliśmy wszystkie cenne rzeczy (aparaty, komputer, dokumenty).
Rozsądniej było by oczywiście nic nie zostawiać, bo nigdy nie wiadomo co się może przydarzyć, a rower po prostu przypinać do znaku lub płotu.
Pozdrowienia i powodzenia!

Odpowiedz

Dodaj komentarz