Nazaret i Tel Aviv czyli tu i tam w Izraelu

13 marca 2016
Co się wydarzyło w Nazarecie, wszyscy wiemy. Była chatka, w chatce mieszkała dziewica, zwiastowano jej, a potem wybudowano kolejno na jej chatce kilka świątyń. W tej, którą wybudowano ostatnio byliśmy na mszy. Katolickiej, ale po arabsku, bombowo. Ja zrozumiałem tylko alleluja i amen, a L. – kształcona i władająca łaciną – wyłapała jeszcze takie wyrazy jak universum i resureccion.
Oprócz kościoła zwiastowania, w Nazarecie nie ma wielu rzeczy do oglądania. Większość odwiedzających wysiada z autobusu pod kościołem i do tegoż autobusu pod kościołem wsiada, nie przejmując się specjalnie życiem, które dzieje się wokół.
Dla nas najciekawszy był souk (czyli targ po polsku, ale jak się używa arabskich wyrazów to brzmi bardziej egzotycznie). Jest ładny, ale bardzo małomiasteczkowy. Pewnie dlatego, że Nazaret to małe miasteczko. Nie dostaniemy na nim pamiątek, ale za to możemy kupić kawał świni, albo plastikowe pojemniki. Certyfikat jakości tu i tam przyznany, gratulujemy.
Miasteczko słynie też z włochatych ciastek, które można nabyć w cukierni na placu w pobliżu świątyni. Ich nazwa nie jest nam znana.
W pobliżu Nazaretu znajdują się takie miejsca jak Kana Galilejska, czy też Galilejskie jezioro we własnej osobie. Do tego drugiego wybraliśmy się nawet na wycieczkę, ale los chciał, że po spędzeniu paru godzin na przystanku zajechaliśmy na miejsce po zmroku, więc nie było wiele widać.
Na pocieszenie zjedliśmy rybę świętego Piotra. Pan restaurator twierdził, że złowioną w tym jeziorze, a ja się do teraz zastanawiam, czy gdybym zapytał, czy złowił ją święty Piotr, to czy też by potwierdził.
Nasza przygoda z Tel Avivem rozpoczęła się w dziczy wokół dworca noszącego dumną nazwę Central Bus Station. Łączoną taksówką zabraliśmy się w stronę starego miasta, jednakże w momencie, w którym kierowca powiedział, że jesteśmy na miejscu byliśmy od miejsca 4 kilometry. Przekręt był tak grubymi nićmi szyty, że dziewczynie z pierwszego siedzenia, gdy usłyszała, że jesteśmy w Jaffie, oczy wyszły ze zdumienia. W ten sposób zwiedzanie rozpoczęliśmy od plaży (przynajmniej nie płacąc za transport).
Miasto jak miasto, nie ujęło nas niczym, niczym nie zaskoczyło. Może gdybyśmy nie byli tam w środku zimy, było by inaczej.
A może nie.
Najciekawszym, czego w Tel Avivie doświadczyliśmy było odwiedzenie Abu Hasan, miejsca powszechnie znanego jako serwujące najlepszy hummus na świecie!
INFORMACJE PRAKTYCZNE: Rozkład autobusów należy sprawdzać na stronie Egged, zarówno do Nazaretu, jak i do Tyberiady (Tiberias), żeby nie utknąć na przystanku. Autobusy nie jeżdżą w soboty do zmroku. Żeby wysiąść z autobusu na starówce musimy zatrzymać się na ulicy Paulus ha-Shishi.
W Nazarecie zatrzymaliśmy się w Fauzi Azar. Jeśli chcecie się zatrzymać w Nazarecie to tylko tam, jeśli nie chcecie to rozważcie, bo miejsce jest niezwykłe. Hostel i hotel urządzony w dwustuletnim domu kupieckim, odnowiony i urządzony ze stylem i smakiem. Do tego darmowe ciasto przez cały dzień i pyszne, arabskie śniadanie w cenie. Dziękujemy za zaproszenie i szczerze polecamy!
Souk w Nazarecie jest nieczynny w niedzielę.
W Tel Avivie odwiedziliśmy też najbardziej znany targ – Carmel Market. Było tam trochę kolorowych owoców, to tyle.
Jedliśmy we wspomnianym wyżej Abu Hasan, miejsce godne odwiedzenia i w Budda Burger (wege) w centrum, też polecamy.
Na lotnisko najłatwiej dojechać pociągiem z dworca nieopodal Central Bus Station (z dworca na stację można iść piechotą). 
Na lotnisku, przy odprawie paszportowej stoją maszyny do odprawienia się samemu. Paszporty biometryczne (więc wszystkie polskie), mogą odprawić się same, nie trzeba więc stać w kolejce i tłumaczyć się z pobytu w Iranie.

Brak komentarzy
4

Polecane wpisy

Dodaj komentarz